Filharmonia Kameralna kontynuuje cykl koncertów „Muzyczne wieczory u Lutosławskich”. Tym razem w rodzinnym dworku jej patrona Witolda Lutosławskiego w Drozdowie, obecnie siedzibie Muzeum Przyrody, wystąpił kwartet smyczkowy filharmoników. Liczna publiczność usłyszała w wykonaniu pierwszego skrzypka Cezarego Gójskiego, drugiej skrzypaczki Agnieszki Sobolewskiej, altowiolisty Adriana Stanciu i debiutującej w tym składzie wiolonczelistki, łomżynianki Moniki Cekały, bardzo interesujący program: od klasycznych utworów dawnych mistrzów do współczesnego kwartetu smyczkowego „Girale” Wenezuelczyka Miguela Fariasa, docenionego drugą nagrodą przez jury z Janem Miłoszem Zarzyckim w składzie podczas ubiegłorocznego konkursu kompozytorskiego „Call For Scores” we Włoszech.
Kwartet smyczkowy Filharmonii Kameralnej nie koncertuje często, ale gdy już pojawi się na scenie zachwyca słuchaczy, niezależnie od tego, czy towarzyszy solistce Narze Noïan podczas koncertu walentynkowego, założycielowi orkiestry Henrykowi Gale podczas jego jubileuszu 80-lecia czy występuje w ramach XIV Międzynarodowego Festiwalu Kameralistyki Sacrum et Musica.
Od pewnego czasu skład zespołu jest stały, po zastąpieniu przez Agnieszkę Sobolewską Piotra Sawickiego, tylko na stanowisku wiolonczelistki była rotacja, zmieniały się bowiem na nim Edyta Moskwa, Ewa Barczyk i Joanna Śliwa. Podczas czwartkowego koncertu zadebiutowała z kolei Monika Cekała, absolwentka łomżyńskiej Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia w roku 1999 i wychowanka Ewy Barczyk, od niedawna też jej następczyni w orkiestrze.
Koncert „Ars Cameralis” był więc wyjątkowy już z tego powodu, tym bardziej, że był to również profesjonalny debiut wiolonczelistki w dawnej siedzibie Lutosławskich. Była też ciekawa rocznica, bowiem 334 lata wcześniej na świat przyszedł najsłynniejszy z Bachów, Jan Sebastian, a trudno wyobrazić sobie kameralny koncert bez jego wspaniałej muzyki. Jest już również tradycją, że podczas „Muzycznych wieczorów u Lutosławskich” rozbrzmiewają utwory rzadko, bądź też nawet nigdy wcześniej w Łomży i w jej okolicach nie wykonywane i teraz też stało się jej zadość, dzięki
Kwartetowi smyczkowemu nr 1„Girale” Miguela Fariasa. Ta współczesna, ukończona przed ośmiu laty kompozycja trafiła do programu koncertu dzięki temu, że Jan Miłosz Zarzycki zasiadał w jury konkursu we Florencji, zwrócił tam na nią uwagę i dzięki temu melomani mieli nie lada gratkę, słysząc nieznany, ale ciekawy utwór pomiędzy dziełami liczącymi sobie po kilkaset lat.
Tu już niespodzianek być nie mogło, bowiem trudno wyobrazić sobie koncert kwartetu smyczkowego bez słynnego Kwartetu nr 4 C-dur KV 157 Wolfganga Amadeusza Mozarta czy Kwartetu F-dur op. 3 nr 5 – teoretycznie autorstwa Józefa Haydna, ale w rzeczywistości napisanym przez zafascynowanego jego niepowtarzalnym stylem przez współczesnego mu Romana Hoffstettera, co odkryli dopiero w drugiej połowie ubiegłego wieku angielscy muzykolodzy – skoro jednak Hoffstetter podpisał partyturę nazwiskiem Haydna, a jedną z czterech części, zaiste pięknego i utrzymanego w stylu jego idola, dzieła jest urokliwe Andante Cantabile, to jest słynna Serenada; nic więc dziwnego, że przez blisko 200 lat jego mistyfikacja nie wyszła na jaw.
Nie zabrakło też transkrypcji na kwartet fragmentów oper, to jest „Ombra mai fu” z „Kserksesa” Jerzego Fryderyka Haendla oraz Intermezzo z „Rycerskości wieśniaczej” Pietro Mascagniego, tu w charakterze uwertury całego koncertu. Dokonania wielkiego Jana Sebastiana reprezentowały zaś: chorał „Jesus bleibet meine Freude” z kantaty „Herz und Mund und Tat und Leben” (BWV 147) oraz, zagrana na bis, słynna Aria na strunie G.
– W takim dniu utworów Bacha nie mogło zabraknąć, ale generalnie program jest bardzo ciekawy – zauważa Cezary Gójski. – Bis to już jest po prostu klasyczny hit, utwór doskonale znany; jest też niespodzianka, bardzo ciekawy utwór wenezuelskiego kompozytora.
– Zaskoczyła mnie atmosfera podczas tego koncertu – mówi Monika Cekała. – Pojawiło się sporo osób i te osoby, mam wrażenie, bardzo wnikliwie słuchały tej muzyki. Bardzo mi się to podobało, bo nic nie sprawia większej radości wykonawcy niż poczucie, że publiczność jest zainteresowana tym, co chcemy przekazać – dodaje nam to energii, aż się chce grać i dać coś więcej od siebie.
Wojciech Chamryk