Światowa premiera Reminiscencji polskich Mikołaja Hertla była głównym punktem programu ostatniego koncertu Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego. Łomżyńska orkiestra zagrała go pod batutą włoskiego dyrygenta Andrei Vitello i w obecności kompozytora, a solistą był wybitny pianista Karol Radziwonowicz. Jemu oraz Filharmonii Kameralnej autor zadedykował ten utwór i już niebawem zostanie on zarejestrowany z myślą o drugiej części albumu „Opus dedicatum” łomżyńskich filharmoników.

Kolekcja utworów dedykowanych Filharmonii Kameralnej wzbogaciła się o kolejną kompozycję, tym razem autorstwa Mikołaja Hertla, jednego z najwybitniejszych polskich kompozytorów nie tylko muzyki klasycznej, ale też rozrywkowej oraz elektronicznej, której był na rodzimym gruncie jednym z pionierów, zresztą wraz z Bogdanem Szczepańskim, kontrabasistą łomżyńskiej orkiestry.
Obecnie poświęcił się pracy pedagogicznej i kompozytorskiej, czego efektem są, między innymi, Reminiscencje polskie, napisane w roku 2018, mające w ostatni czwartek października w Łomży swą światową premierę. Solistą był znany ze scen całego świata Karol Radziwonowicz, który po raz pierwszy koncertował z łomżyńską orkiestrą blisko 40 lat temu,w kwietniu 1983 roku, podczas jubileuszu 5-lecia istnienia Łomżyńskiej Orkiestry Kameralnej.
– Chętnie tu wracam i lubię Łomżę, lubię też tutejszą publiczność – mówi Karol Radziwonowicz. – Teraz cieszę się, że jest tu tak piękna sala koncertowa, w której mam przyjemność po raz pierwszy grać. Do tego dobry fortepian, znakomita akustyka, co jest rzeczą ważną podczas grania, bo to jest wtedy przyjemność nie tylko dla słuchczy, ale również dla mnie, kiedy wiem, że ten dźwięk ładnie się roznosi po sali.
Wybitny solista miał wcześniej okazję wykonywać w Łomży utwory Chopina czy Mozarta, tym razem mógł pokazać się w nieco innej roli, w kompozycji współczesnej i premierowej.
– Niezwykle się z tego cieszę – mówi Karol Radziwonowicz. – To bardzo ciekawy, czteroczęściowy utwór, który ma w sobie taki polski charakter, trochę kujawiaka, trochę oberka, ale powiązanych ze stylistyką jazzową, co nie jest często spotykane. Ciekawe jest też połączenie orkiestra smyczkowa plus fortepian, zresztą jak uczyłem się tego utworu to już zauważyłem, jak to ja nazywam, że jest to muzyka wciągająca, bo człowiek wchodzi w ten nastrój i chciałby słuchać i słuchać, i słuchać.
– Jestem bardzo zadowolony z tego wykonania, w sensie solistycznym i akompaniamentu, ale to nie jest właściwe słowo, bo ta orkiestra smyczkowa właściwie też była solistą – ocenia Mikołaj Hertel. – Tym bardziej, że smyczki zostały napisane solistycznie, znaczy każdy pulpit ma właściwie inną partię, co jest dość nowatorskim sposobem, bo na ogół smyczki pisze się sekcjami: pierwsze skrzypce, drugie skrzypce, etc. Miałem obawy czy moje wyobrażenie na temat tego utworu się zrealizuje, ale się zrealizowało. Zacząłem sobie dużo obiecywać po tym utworze, ale dopiero po tym wykonaniu Karola Radziwonowicza i Filharmonii Kameralnej; może też udział włoskiego dyrygenta miał na to wpływ, bo mamy wyobrażenie o Włochach jako o ludziach emocjonalnych, a ja po rozmowie z nim przed koncertem nabrałem optymizmu, że będzie dobrze – teraz czekam na nagranie płytowe tej kompozycji.
Wieńczącą koncert 18-minutową kompozycję Mikołaja Hertla w mistrzowskim wykonaniu publiczność przyjęła owacją na stojąco. Równie gorąco słuchacze oklaskiwali pierwszy utwór tego wieczoru, Fantaisie Polonaise op. 19 Ignacego Jana Paderewskiego w opracowaniu na fortepian i orkiestrę smyczkową Tomasza Radziwonowicza, świetnego skrzypka, kompozytora i aranżera, a do tego prywatnie brata solisty. Skoro zaś orkiestrę prowadził włoski dyrygent  Andrea Vitello,w programie koncertu nie mogło zabraknąć utworów tamtejszych kompozytorów, dlatego zabrzmiały
trzy miniatury na orkiestrę smyczkową Tre pezzi per archi op. 57 Giuseppe Martucciego oraz Crisantemi Giacomo Pucciniego, które pięknie dopełniły dzieła polskich twórców, dając w efekcie bardzo interesujący, polsko-włoski program.
– Orkiestra ma młode, pełne życia i zapału twarze – zauważa Karol Radziwonowicz. – Ja zawsze lubię takie orkiestry, które chcą grać, bo to jest ta więź, która jest najważniejsza. Bardzo często jest tak, że w tych sławnych, wielkich filharmoniach są ludzie, którzy mają już swoje lata, mają bardzo bogate doświadczenie – to oczywiście jest rzecz wspaniała – ale czasami brakuje im tej żywości, a tutaj ona jest.