Wspólny koncert legendarnego Adama Makowicza i Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego pod dyrekcją Jana Miłosza Zarzyckiego był, zgodnie z oczekiwaniami, wielkim wydarzeniem. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych w Stanach Zjednoczonych polskich jazzmanów okazał się nie nie tylko wspaniałym solistą-improwizatorem, ale równie perfekcyjnie zagrał z orkiestrą smyczkową – nie tylko kompozycje autorskie, ale również Fryderyka Chopina. Nic dziwnego, że wszystko zakończyło się aż trzema bisami i owacją na stojąco.
Oferta koncertowa Filharmonii Kameralnej jest więcej niż urozmaicona, dlatego obejmuje również koncerty interesujące fanów jazzu. Raptem w kwietniu w nowej sali łomżyńskiej orkiestry gościli więc saksofonista Piotr Baron i perkusista Łukasz Żyta, a głównym punktem programu była suita „Tribute To Stan Getz” Krzysztofa Herdzina, teraz doszło zaś do czegoś jeszcze bardziej spektakularnego. Powiedzieć bowiem o Adamie Makowiczu, że jest żywą legendą to nic nie powiedzieć: ten obecnie 82-letni muzyk od dobrych 60 lat współtworzy przecież polski jazz,będąc po niedawnej śmierci Zbigniewa Namysłowskiego i Wojciecha Karolaka, wraz z Janem Ptaszynem Wróblewskim i Michałem Urbaniakiem, jednym z ostatnich, wciąż aktywnych, jego prekursorów.
Z wymienionymi wyżej artystami miał okazję wielokrotnie współpracować, czego efektem jest szereg przełomowych dla polskiego jazzu płyt, ale jednocześnie rozwijał też karierę solową.
W jej trakcie nagrywał również w duecie, jak choćby LP „Unit” z perkusistą Czesławem Bartkowskim, ale to albumy solowe przyniosły mu największą sławę: polski „Piano Vistas Unlimited” (Helicon), amerykański „Adam” (Columbia) oraz szereg kolejnych, regularnie wydawanych do dnia dzisiejszego. Do tego Makowicz jest jednym z nielicznych, obok Tomasza Stańki, Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka polskich artystów, którzy przebili się w USA i zdołali utrzymać się na tamtejszym, niezwykle trudnym rynku, co nie udało się na przykład Czesławowi Niemenowi, poza tym dotąd w Łomży nie koncertował. Stąd ogromne zainteresowanie wspólnym występem takiego solisty i cieszącej się coraz większą renomą orkiestry, wskutek którego sala sala wypełniła się niemal w całości.
Na dobry początek filharmonicy wykonali trzy kompozycje Leroya Andersona, które okazały się świetnym wprowadzeniem do dalszej części koncertu. Był to solowy występ Adama Makowicza – wszyscy spodziewali się, że zagra trzy-cztery utwory, tymczasem było ich aż dziewięć, w dodatku okraszonych wspomnieniami i anegdotami. Pianista potwierdził, że należy do tych nielicznych artystów, których czas najwyraźniej się nie ima: mimo dokuczającego mu przeziębienia grał porywająco, a przy tym niezwykle swobodnie i nad wyraz stylowo: nie tylko kompozycje autorskie, jak choćby „Satinwood”, ale też standardy „Dreamin’” Errolla Garnera, „Autumn Leaves” Kosmy czy „Fascinating Rhythm” George’a Gershwina. Zupełnie przypadkowo okazało się – tej części koncertu nie opisano dokładnie w programie, zresztą solista na dobrą sprawę przesłał orkiestrze podwójny zestaw utworów, których ostateczną listę ustalono dopiero podczas prób – że drugą część koncertu filharmonicy rozpoczęli słynną kołysanką „Summertime” tegoż kompozytora. Wcześniej, niejako już tradycyjnie, rozlosowano wśród posiadaczy koncertowych abonamentów FKWL podwójne zaproszenia na najblisze imprezy zewnętrzne w jej sali, to jest 4 i 11 grudnia. Jednak o tym, że na koncerty Filharmonii Kameralnej warto uczęszczać regularnie i takowy abonament posiadać, przekonała publiczność przede wszystkim druga część koncertu, już do końca wypełniona porywająco zagranymi autoskimi kompozycjami Adama Makowicza oraz Fryderyka Chopina w aranżacjach Adama Makowicza na fortepian i orkiestrę smyczkową. Preludium e-moll op. 28 nr 4, Preludium A-dur op. 28 nr 7 oraz zagrane jako pierwszy bis Scherzo op. 54 okazały się prawdziwymi perełkami, podobnie jak na płycie „Reflections On Chopin”. We własnych utworach pianisty było już znacznie swobodniej, szczególnie w tych z silniej zaznaczonymi partiami rytmicznymi, w których szczególne pole do popisu miał kontrabasista Bogdan Szczepański, muzyk o wyraźnych jazzowych inklinacjach. Adam Makowicz nie krył zadowolenia z tej współpracy, a już wieńczący podstawową część koncertu „Living High In Manhattan” okazał się pod tym względem prawdziwym majstersztykiem. Orkiestra pozwoliła sobie w nim na żart, niczym w Symfonii pożegnalnej nr 45 fis-moll Józefa Haydna, kolejno opuszczając scenę i udając niezadowolenie z faktu, że pianista i kontrabasista zdają się nie dostrzegać i nie doceniać ich gry. Ku zadowoleniu wszystkich wrócili jednak na bis, po którym dwukrotnie mieli jeszcze okazję usłyszeć legendę jazzowego fortepianu w solowych popisach. Owacja na stojąco była tu jak najbardziej zasłużona i nad wyraz adekwatnie podsumowała ten perfekcyjny, robiący wielkie wrażenie, koncert. Nic też dziwnego, że melomani z Kadzidła podziękowali artyście za tę duchową ucztę, śpiewając mu kurpiowską pieśń, a publiczność opuszczała budynek Filharmonii Kameralnej bardzo zadowolona, nierzadko z zakupionymi w foyer płytami winylowymi i kompaktowymi Mistrza Makowicza.