Filharmonia Kameralna im. Witolda Lutosławskiego w Łomży wróciła do koncertów na żywo. Pierwszym z nich był „Violini a due” w kościele Krzyża Świętego, zagrany w maseczkach, przyłbicach i z zachowaniem dystansu pomiędzy muzykami. Jako soliści zaprezentowali się Marta Gidaszewska i Robert Łaguniak, dla których koncert z łomżyńskimi filharmonikami był nagrodą specjalną za zwycięstwo podczas Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie. – Każdy występ jest dla nas ogromną nagrodą, a szczególnie występ z orkiestrą – nie kryje Marta Gidaszewska. – To dla nas wielkie wyróżnienie i cieszymy się bardzo, że mogliśmy się tu dzisiaj znaleźć i stworzyć, jak się nam wydaje, tak wspaniałe wydarzenie w towarzystwie tak świetnych muzyków. – Każdy koncert, szczególnie z orkiestrą, jest dla nas bardzo ekscytujący – dodaje Robert Łaguniak. – Staraliśmy się dać z siebie absolutnie wszystko i dać słuchaczom jak najwięcej pozytywnej energii – sami też świetnie się bawiliśmy.
Pandemia koronaworusa pokrzyżowała plany koncertowe i artystyczne wszystkich instytucji kultury w Polsce, nie oszczędzając też Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego.
Z dnia na dzień trzeba było odwołać wszystkie koncerty: nie tylko te w ramach trwającego sezonu artystycznego 2019/2020, ale też cieszącego się sporym powodzeniem kameralnego cyklu „Muzycznych wieczorów u Lutosławskich” w drozdowskim Muzeum Przyrody – Dworze Lutosławskich. Nie było też mowy o wyjazdach – tu szczególnie szkoda koncertu zaplanowanego na 12. maja w Studio Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego podczas Warszawskich Spotkań Muzycznych, jednego z najbardziej prestiżowych festiwali w kraju.
Łomżyńscy filharmonicy szybko znaleźli substytyt regularnych występów na żywo, proponując cykl koncertów online z premierowymi oraz archiwalnymi materiałami. Dla wszystkich, zarówno artystów, jak też słuchaczy, było jednak jasne, że jest to jedynie rozwiązanie zastępcze, bo nie ma nic piękniejszego niż emocje doświadczane podczas koncertu na żywo.
Melomani wyczekiwali ich z utęsknieniem i w końcu, po ponad trzymiesięcznej przerwie, niemożliwe stało się faktem, a Filharmonia Kameralna powróciła do pełnej aktywności. Rzecz jasna z zachowaniem wszelkich zasad bezpieczeństwa i stosowania się do sanitarnych wytycznych, ale to i tak lepsze niż nawet najlepszy koncert w sieci. Jak podkreślali słuchacze warto było pomęczyć się w maseczce dla takich doznań, zresztą jak słusznie też zauważali, „muzykom było znacznie gorzej, bo musieli przecież grać!“. Zagrali jednak tak, że ręce same składały się do oklasków, a i fakt powitania wychodzącej na koncert orkiestry brawami znacznie dłuższymi niż to dotąd bywało, też o czymś świadczy – przede wszystim o tym, że publiczności brakowało koncertów z prawdziwego zdarzenia, a więź pomiędzy nimi oraz ich Filharmonią jest większa niż mogłoby się wydawać.
Okierstra i soliści pod batutą Jana Miłosza Zarzyckiego zaproponowali bardzo urozmaicony, obejmujący kilka stuleci program, złożony ze skrzycowych arcydzieł: od koncertów do krótszych form. Co ciekawe z siedmiu pozycji programu Polish Violin Duo zagrali w aż sześciu, z czego dwie kompozycje samodzielnie, a resztę z towarzyszeniem orkiestry.
– Nasze recitale zazwyczaj tyle trwają, od godziny do półtorej i jesteśmy przywyczajeni do takiego programu i to dla nas nic nadzwyczajnego – wyjaśnia Robert Łaguniak. – Z orkiestrą jest ciężej o tyle, że czujemy trochę większą odpowiedzialność, ponieważ musimy stworzyć jakieś dzieło z większą ilością osób, gdy zazwyczaj gramy tylko we dwójkę – dodaje Marta Gidaszewska. – Możemy więc wszystko omówić i przygotować, a dzisiaj graliśmy tylko z jednej próby, więc trochę się denerwowaliśmy jak to wypadnie w połączeniu z innymi muzykami, których wcześniej nigdy nie widzieliśmy. Pod tym względem było to więc dla nas większe wyzwanie, ale też i większa radość, że udało się to nam ze sobą połączyć. – Grać z dobrymi filharmonikami to dla nas ogromna radość, szczególnie kiedy mamy odzew zwrotny, że im również się podobało – potwierdza Robert Łaguniak, dodając, że była to udana współpraca i są bardzo szczęśliwi.
Już początek koncertu, Koncert A-dur na 2 skrzypiec op. 3 nr 5 Antonio Vivaldiego, potwierdził, że poziom będzie tego wieczoru bardzo wysoki. Muzycy też mieli najwidoczniej dość tej koncertowej posuchy, wznosząc się na wyżyny swych umiejętności, co dotyczyło zwłaszcza solistów Cezarego Gójskiego i Piotra Sawickiego – perfekcyjnie zgranych, oddających kunsztownie najdrobniejsze niuanse partytury i grających z niesłychaną lekkością. To samo można zresztą powiedzieć o Marcie Gidaszewskiej i Robercie Łaguniaku: jeszcze studentach, ale już niezwykle utytułowanych, odnoszących liczne sukcesy w kraju i poza jego granicami. Suita „Gulliver” na dwoje skrzypiec Georga Philippa Telemanna była swoistym wstępem, urokliwą przygrywką do tego, co miało wydarzyć się za chwilę. Zagrany już z orkiestrą Koncert d-moll na 2 skrzypiec BWV 1043 najsłynniejszego z Bachów oczarował i zachwycił słuchaczy niewysłowionym mistrzostwem, a utwór kolejny, Kaprys na 2 skrzypiec op. 18 nr 1 i 3 Henryka Wieniawskiego, również grany wyłącznie przez solistów, potwierdził tylko, że czują się niesłychanie pewnie nie tylko w kompozycjach wirtuozowskich, ale też pochodzących z różnych epok, a do tego imponują niebywałym zgraniem, porozumieniem pozwalajacym na znacznie więcej.
– Jest to dla nas ogromnym priorytetem – mówi Robert Łaguniak. – Naszym zdaniem o to powinno chodzić w graniu razem, żeby dążyć do perfekcji, gdzie nie tylko każdy musi mieć swój kunszt, osobowość i technikę artystyczną, ale łącznie też musi to tworzyć spójny i ładny przekaz. Na scenie rozumiemy się autentycznie bez słów, zresztą podczas koncertu było wiele momentów naprawdę improwizowanych – to jest ogromny komfort kiedy gram z Martą, bo zawsze mogę sobie pozwolić na to żeby odlecieć bo wiem, że ona zawsze będzie ze mną i vice versa.
– Dokładnie tak! – dodaje Marta Gidaszewska. – Pomaga nam w tym wszystkim to, że po prostu się przyjaźnimy, znamy się już bardzo długo, bo dziewięć lat. Pomaga to w codziennym obcowaniu, na próbach, bo kiedy przygotowujemy się do koncertu czy konkursu to trzeba tych godzin wiele razem spędzić, czasem nawet 10-12 dziennie, co na pewno nie przeszkadza.
Finał koncertu był już współczesny, ale równie wirtuzowski: Divertimento na dwoje skrzypiec i fortepian oraz Souvenir rosyjskiego kompozytora Igora Frołowa, a na koniec – oczywiście bisowany, inaczej być nie mogło – Czardasz amerykańskiego twórcy Michaela McLeana podbiły publiczność. Można było usłyszeć głosy, że koncert był za krótki, ale jest na to antidotum, bo już już 2. lipca odbędzie się następny, „Muzyczna wycieczka” z tenoremTomaszem Piluchowskim, a 9. lipca internetowa transmisja Wakacyjnego koncertu kameralnego” tria Magdalena Stanciu, Adrian Stanciu i Tatiana Baranowska. Melomanów cieszą też zapowiedzi, że jesienny Międzynarodowy Festiwal Kameralistyki Sacrum et Musica odbędzie się zgodnie z planem, nawet jeśli miałoby to być wyłącznie w formie internetowych transmisji bądź retransmisji. Łomżyński festiwal na tę chwilę jest jednym z nielicznych, które są planowane; wiele innych odwołano, bądź odbędą się w bardzo okrojonej formie lub wyłącznie online. Taką hybrydę występów na żywo oraz online przygotowuje też Filharmonia Kameralna im. Witolda Lutosławskiego, trudno bowiem w tej chwili przewidzieć jak będzie wyglądać sytuacja epidemiologiczna za miesiąc, dwa lub trzy. Jedno jest jednak pewne, że w tych trudnych czasach najlepszej muzyki w wykonaniu łomżyńskich filharmoników na pewno nam nie zabraknie, co jest nader optymistycznym prognostykiem.
Wojciech Chamryk