Marcin Zdunik zachwycił publiczność podczas drugiego koncertu Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego w Łomży w ramach sezonu 2021/22. Jeden z najwybitniejszych polskich wiolonczelistów zaprezentował dwa oblicza muzyki, wykonując klasyczny koncert Saint- Saënsa oraz jazzowe kompozycje Krzysztofa Komedy, w których nie brakowało też partii improwizowanych. Orkiestrę poprowadził doskonale w Łomży znany Rafał Jacek Delekta, a koncert był też zarazem pożegnaniem koncertmistrza Cezarego Gójskiego, kończącego swą kilkunastoletnią przygodę z łomżyńską orkiestrą.
Wśród osób niezbyt orientujących się w regułach świata muzyki klasycznej panuje przekonanie, że solistami są tam zwykle skrzypkowie i pianiści. To jednak tylko częściowa prawda, wynikająca z obszerności dedykowanej im przez kompozytorów literatury, jednak twórcy piszą też z myślą o innych instrumentalistach. Dlatego w Łomży na koncertach Filharmonii Kameralnej goszczą też soliści grający na najróżniejszych instrumentach, również wiolonczeliści. Starsi melomani pamiętają ostatni łomżyński koncert w roku 2011 niedawno zmarłego Dominika Połońskiego czy kilka występów Tomasza Strahla, nie tylko koncertującego, ale też z powodzeniem – Fryderyk! – nagrywającego z orkiestrą Filharmonii Kameralnej. Na początek obecnego sezonu Jan Miłosz Zarzycki zaprosił kolejnego wirtuoza wiolonczeli, artystę o ogromnym już, mimo młodego wieku, dorobku, z równym powodzeniem eskplorującego światy muzyki klasycznej oraz jazzowej.
– Uważam, że wszystkie poszerzenia repertuaru dla samego muzyka, wykonawcy, będą zawsze z korzyścią, będą rozwijały i otwierały nowe horyzonty – mówi Marcin Zdunik. – Dlatego lubię grać bardzo różną muzykę, bo każdą, może paroma wyjątkami, można zagrać pięknie i z klasą, o ile oczywiście jest to dobra muzyka. Uwielbiam też grać muzykę jazzową, ona mnie bardzo inspiruje, podobnie jak muzyka filmowa, dlatego zawsze bardzo chętnie przyjmuję wszelkie propozycje tego typu i sam wychodzę często z taką inicjatywą.
Publiczność nie mogła rzecz jasna przegapić takiej okazji, licząc na muzyczne wydarzenie i tak też było. Już otwierający całość I Koncert wiolonczelowy a-moll op. 33 Camille Saint-Saënsa potwierdził, że Marcin Zdunik jest niezrównanym interpretatotrem klasycznych dzieł, cyzelującym w niezrównanym stylu każdy najmniejszy detal. – Cieszę się, że Marcin Zdunik zgodził się na wykonanie tego w wersji, która została opracowana na orkiestrę smyczkową, gdy ten koncert był napisany na dużą, symfoniczną orkiestrę – mówi Rafał Jacek Delekta. – I udało nam się doprowadzić do tego, że te wszystkie najważniejsze rzeczy w tym koncercie się w nim znalazły. To olbrzymia przyjemność pracy z Marcinem Zdunikiem, bo jest to w tej chwili jeden z najwybitniejszych polskich wiolonczelistów, fantastyczny muzyk i do tego nie jest typowym wykonawcą muzyki klasycznej, interesuje się wszelakiego rodzaju muzyką, jazzem również.
Znalazło to rzecz jasna odbicie w perfekcyjnych wykonaniach filmowych tematów Krzysztofa Komedy „Crazy Girl” i słynnej kołysanki z „Dziecka Rosemary” oraz „Svantetic” z przełomowego, nie tylko dla polskiego jazzu, LP „Astigmatic” jego kwintetu. Były to opracowania autorstwa solisty na wiolonczelę i orkiestrę smyczkową oraz z efektownymi partiami improwizowanymi, robiącymi szczególne wrażenie w „Svantetic”. – W kwestii harmonii moje opracowanie „Svantetic” uwypukliło zgrzyty harmoniczne, które zapisał Komeda; on je wymyślił, natomiast są one bardziej słyszalne na instrumentach smyczkowych, na których dźwięk jest ciągły – wyjaśnia Marcin Zdunik. – W związku z tym, jeżeli jest jakieś napięcie między dwoma dźwiękami, to ono cały czas trwa, gdy na fortepianie jest tylko zasygnalizowane, później zaś wygasza się w ramach wybrzmiewania dźwięku.
Jazz jest również bliski dyrygentowi, poprzednio goszczącemu w Łomży w roku 2019, co też miało wpływ na efekt końcowy, bo znając orkiestrę i poruszając się bez problemu w meandrach muzyki improwizowanej, maestro Delekta mógł skupić się na wydobyciu esencji Komedowskich utworów.
– Staram się przez 40 lat mojego dyrygowania nie ograniczać się – wyjaśnia Rafał Jacek Delekta. – Dlatego mam w dorobku współpracę, dobarwianie Budki Suflera smyczkami na płycie „Akustycznie”, interesuję się też muzyką teatralną i filmową, kilka ścieżek filmowych, napisanych przez Zygmunta Koniecznego też mam zrobione, między innymi „Jańcio Wodnik”. Mam też wielu kolegów wśród jazzmanów i zawsze się jazzem interesowałem – nie jest nawet wykluczone, że podczas jakiegoś koncertu tego typu ten Komeda już gdzieś się wcześniej przewinął. To nie są najprostsze opracowania. Komeda to jazz, czyli sekcja rytmiczna, a tutaj jej nie mamy, więc zadanie sekcji rytmicznej jest przeniesione na sekcję smyczkową. Zgodnie z zasadami muzyki jazzowej pokazujemy pewne tematy. Potem są fragmenty, w których my akompaniujemy, a solista improwizuje i te utwory są tak z założenia skonstruowane.
Publiczność nie mogła pogodzić się z myślą, że to już koniec występu Marcina Zdunika, wymogła więc na artyście bis, którym okazała się kolejna improwizacja, wywiedziona z tematu pieśni „Christus vincit, Christus regnat, Christus imperat!”. Finałem koncertu była piękna wersja Serenady na orkiestrę smyczkową op. 2 Mieczysława Karłowicza w wykonaniu samych filharmoników. Tym utworem orkiestra pożegnała się też z swoim koncertmistrzem Cezarym Gójskim, kóry jednak będzie nadal z nią współpracować, ale już na zasadach gościnnych.
– Piękny koncert! – komentowali słuchacze, nie kryjący też podziwu dla solisty-wirtuoza, że z taką łatwością zdołał przestawić się z klasycznych kanonów interpretacyjnych na jazzową improwizację.
– Nie było to jakieś wyzwanie, myślę, że trudniejsze byłoby przestawienie się w drugą stronę – mówi Marcin Zdunik. – Jest to jednak troszeczkę inny tryb performatywny, ponieważ improwizowanie na scenie wymaga pewnego wyłączenia kontroli, zaufania instynktowi i intuicji. Z kolei wykonawstwo klasyczne wymaga większej kontroli i staranności, dlatego łatwiej jest zadbać właśnie o nią, o piękno dopracowania każdego szczegółu, po czym rozluźnić się i zacząć improwizować.
Wojciech Chamryk