Napisane we Włoszech koncerty klawesynowe Wolfganga Amadeusza Mozarta i Josefa Myslivečka oraz muzyka włoskich kompozytorów XIX-XXI wieku złożyły się na kolejny koncert Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego w sezonie artystycznym 2019/2020. Orkiestrę poprowadził włoski dyrygent Maurizio Colasanti, również kompozytor jednego z utwrów, a jako solista zaprezentował się wirtuoz klawesynu Marek Toporowski – mający już na koncie współpracę z łomżyńskimi filharmonikami, ale tylko przy okazji sesji nagraniowej.

Artyści z Włoch nader chętnie odwiedzają Łomżę, bardzo sobie chwaląc współpracę z tutejszą Filharmonią Kameralną. Dlatego też w ostatnich latach łomżyńscy melomani mieli okazję usłyszeć pianistów Antonio di Cristofano oraz Rossellę Spinosa, kwartet Art-Kalispera, skrzypka Davide Alogna czy saksofonistkę Valentinę Renesto, a w roli dyrygentów prezentowali się choćby Manfredo di Crescenzo, Alessandro Calcagnile i Gabriele Pezone, występujący też jako organista podczas festiwalu Sacrum et Musica. Teraz do tego grona dołączył maestro Maurizio Colasanti – dyrygujący już wcześniej w Polsce, ale nigdy dotąd w Łomży; pracujący praktycznie na całym świecie z licznymi orkiestrami, mający na koncie występy w tak renomowanych salach koncertowych jak nowojorska Carnegie Hall czy londyńska St. Martin in the Fields.
W Łomży często goszczą też wybitni soliści, a wśród tych  najlepszych z naszego kraju większość  już tu grała – ostatnio po raz pierwszy w karierze skrzypek Piotr Pławner, teraz zaś Marek Toporowski. Miał on już co prawda okazję grać w Łomży, ale tylko jako jako muzyk towarzyszący wybitnym flecistom Agacie Kielar-Długosz i Łukaszowi Długoszowi podczas ubiegłorocznej sesji nagraniowej płyty „Flute Reflections II”. – Już po raz drugi gram z łomżyńską orkiestrą – mówi Marek Toporowski. – Przedtem była to współpraca na zasadzie muzyka realizującego continuo w projekcie nagraniowym, dziś byłem solistą. To bardzo dobrzy kameraliści, a do tego jest tu też świetna atmosfera pracy – bardzo jestem zadowolony i gra mi się tu znakomicie.
Zanim jednak Marek Toporowski zasiadł za klawesynem w sali Centrum Kultury przy Szkołach Katolickich wybrzmiały utwory kompozytorów włoskich. Tutejsza publiczność bez wyjątku słyszała je po raz pierwszy, bowiem trzy z nich okazały się dziełami bardzo rzadko wykonywanymi nawet w ojczyźnie ich twórców, zaś czwarte było dziełem Maurizio Colasantiego.
– To był mój pomysł – mówi Maurizio Colasanti. – Chciałem przedstawić słuchaczom muzykę zapomnianych włoskich kompozytorów – zapomnianych też we Włoszech, nie tak znanych jak inni twórcy z naszego kraju, ale piszących równie piękną muzykę.
Nie było pewnie na sali nikogo, kto nie zgodziłby się z tym twierdzeniem po wysłuchaniu opartej na motywach ze „Stabat Mater” Pergolesiego „Sinfonia Religiosa” Giano Bridy, „Preludio per archi” Angelo Bottagisiego oraz „Seconda Serenata Romantica” Giovanniego Bolzoni, jedynego z tej trójki, który tworzył jeszcze w początkach XX wieku. Dopełniła je pierwsza część suity „Citizen” autorstwa Maurizio Colasantiego, powstała dzięki inspiracji poezją Claudii Rankine.
– Ta kompozycja to tylko część suity „Citizen” – wyjaśnia Maurizio Colasanti. – Pomyślałem, że przedstawię ją w Łomży jako takie dopełnienie tych wcześniejszych utworów. Jest utworem bardzo trudnym dla orkiestry, ale bardzo pięknie to dzisiaj zabrzmiało.
Włoskie utwory rozbrzmiewały też podczas drugiej części koncertu – może nie do końca w sensie narodowości ich twórców, skoro stworzyli je Austriak i Czech, ale oba powstały we Włoszech, gdzie obaj kompozytorzy spotkali się w roku 1770, a Josef Mysliveček spędził w tym kraju wiele lat, asymilując się na tyle, że niektóre źródła podają jego imię we włoskiej pisowni Giuseppe.
– Mamy taką tendencję, żeby utożsamiać klasycyzm tylko z tymi trzema wielkimi nazwiskami: Mozarta, Haydna i Beethovena – mówi Marek Toporowski. – Tymczasem obok nich działało wielu innych, interesujących kompozytorów. Dlatego wybrałem dzisiaj pierwszy z koncertów klawiszowych Mozarta, nawet bardziej klawesynowy niż fortepianowy, zresztą pierwszy, jaki on w ogóle napisał i nie jest to w pełni dzieło oryginalne, bo jest to transkrypcja sonaty Johanna Christiana Bacha. Stąd też Mysliveček, którego koncert na tle utworu  bardzo młodego Mozarta okazuje się kompozycją bardziej dojrzałą, bardzo też sprawnie napisaną.
Koncert klawesynowy F-dur Myslivečka, zrekonstruowany przez Artura Wronę z rękopisu znajdującego się w jednej z paryskich bibliotek, faktycznie zauroczył słuchaczy – tym bardziej, że w tak wirtuozowskim wykonaniu nieczęsto ma się go okazję słyszeć. Niczego też nie brakowało młodzieńczemu utworowi Mozarta, według niektórych muzykologów, na przykład Alfreda Einsteina, napisanemu pierwotnie na klawesyn.
– W latach 70. XVIII wieku klawesyn był jeszcze instrumentem bardziej rozpowszechnionym niż fortepian – zauważa Marek Toporowski. – Dopiero później stał się on instrumentem wiodącym, dlatego myślę, że pierwszym adresatem akurat tego koncertu Mozarta jest bardziej klawesyn, chociaż jego wykonanie fortepianowe byłoby również jak najbardziej uzasadnione i możliwe.
Wykonanie obu utworów liczna publiczność przyjęła długą owacją – nic więc dziwnego, że koncert zakończył bis, Rondo D-dur KV 485 Mozarta w wykonaniu samego Marka Toporowskiego.
– Jestem bardzo zadowolony z tego koncertu! – podsumowuje Maurizio Colasanti. – Macie tu bardzo sympatyczną i dobrą orkiestrę, złożoną ze świetnych muzyków. Myślę, że muzyka klasyczna potrzebuje orkiestr również w takich mniejszych miastach, ponieważ w nich też jest jej przyszłość, a  Łomża powinna więcej w swoją orkiestrę inwestować, bo jest ona tego warta.

Wojciech Chamryk