To już kolejny album firmy Dux zawierający współczesne polskie koncerty na akordeon, harmonijkę ustną i dwa pozytywy. I jeszcze jedna orkiestra o zwięzłej nazwie, którą można wymówić z łatwością. Żarty na bok – ten album z pewnością stanowi zupełnie wyjątkową niszę. W omówieniu do płyty Magdalena Pasternak informuje, że dwa pierwsze utwory są transkrypcjami dzieł na organy i orkiestrę. Wyjątek stanowi Koncert harmonijkowy Krzysztofa Herdzina – to pierwsza tego typu kompozycja w Polsce. Pani Pasternak zwraca uwagę, że ukończenie Koncertu Herdzina zbiegło się z setną rocznicą wynalezienia harmonijki chromatycznej (w 1920 roku), choć nie wiadomo, czy utwór powstał specjalnie z myślą o tym burzliwym wydarzeniu.
Poprosiłem o tę płytę do recenzji z czystej ciekawości. O ile Herdzin to dla mnie zupełnie nowe nazwisko, o tyle od dawna uwielbiam świetlistą muzykę chóralną Pawła Łukaszewskiego – spośród trzech przedstawionych kompozytorów to on jest z pewnością najbardziej znany poza ojczyzną. Zarazem w ciągu ostatnich kilku lat zdobyłem też kilka naprawdę satysfakcjonujących albumów z utworami Dariusza Przybylskiego. Jego muzyka orkiestrowa jest stale barwna i wymagająca, często atrakcyjna i raczej trudna do przyporządkowania poza tymi dość ogólnikowymi określeniami. Reprezentatywne wprowadzenie do twórczości Przybylskiego stanowi znakomity Koncert fletowy Hommage à Josquin, który znajduje się na monograficznej płycie kompozytora, wydanej również przez Dux.
Concerto festivo Dariusza Przybylskiego to najwcześniejsza z kompozycji w tym albumie. Utwór pierwotnie był koncertem dla dwóch organistów (na cztery ręce), zamówionym w 2008 roku przez Divertimento Youth Chamber Orchestra. Ograniczona do smyczków i jednego fletu orkiestrowa partytura oryginału została zachowana w nowej wersji i odzwierciedla brak doświadczenia młodych muzyków, choć zręczna, motoryczna technika kompozytorska Przybylskiego zręcznie ukrywa ten zamysł. Takich kompromisów nie było w przypadku bardziej wymagających partii solistów Romana Peruckiego i Hanny Dys, z których każdy grał na własnym instrumencie. Jak przystało na zamówienie, koncert ten jest najbardziej przystępną muzyką tego kompozytora, z jaką miałem do tej pory do czynienia. Dzieło składa się z pięciu części (Ouverture, Aria, Fantasie, Sarabande, Toccata). Ułożone parami skrajne, neoklasyczne ogniwa skrywają krótką Fantazję, która de facto jest akompaniowaną cadenzą.
Concerto festivo otwiera Uwertura, która ma niezwykle intrygującą muzyczną scenografię. To sceneria melodii kościelnych i tych rodem z Hammer horrorów dopełniona quasi-minimalistyczną pulsacją, ubarwiona wibrującymi dźwiękami fletu. Po Uwerturze następuje Aria zbudowana wokół tajemniczej, opadającej melodii, którą Przybylski opracowuje z wprawą i elegancją. W wydałoby się zwodniczo prostej muzyce kompozytor unika banału, co wzbudza mój ogromny szacunek. W maleńkiej Fantazji – kadencji pozbawionej wirtuozerii – orkiestra ogranicza się do akordowego komentarza. Urzekające dźwięki fletu tworzą muzyczny temat przyjemnie meandrującej Sarabandy; oto kolejny dowód, że Przybylski potrafi napisać świetną melodię i poprowadzić ją w nieoczekiwanym kierunku.
Finałowa Toccata to tour-de-force XXI-wiecznego neoklasycyzmu: zmienna kombinacja instrumentów, która zbacza na terytorium jazzu i być może popu. Chyba nie można sobie wyobrazić, by organizatorzy koncertów ustawiali się w kolejce po koncert na dwa pozytywy i orkiestrę, dlatego dobrze jest mieć tę płytę. Concerto festivo to niezapomniany i nieprzewidywalny utwór, który nawet po kilkukrotnym przesłuchaniu trzyma w napięciu. Soliści grają znakomicie, a kroku dotrzymuje im imponująca flecistka Hanna Turonek. Concerto festivo został świetnie nagrany w pomocnej akustyce z optymalnym pogłosem. Problemem wytwórni Dux bywają proporcje, ale tu są one idealne.
Paweł Łukaszewski również zawarł wiele zdarzeń w trzech częściach swojego dziesięciominutowego Koncertu akordeonowego. Utwór powstał w 1996 roku jako koncert organowy, który kompozytor następnie opracował na fortepian (w 2006 roku), a ostatnio na akordeon. W pierwszej części Moderato secco puls wyznaczają instrumenty smyczkowe. Ogniwo słusznie nosi oznaczenie secco – sucho: sucha, przerywana motoryka smyczków świetnie kontrastuje z pikantnymi, folkowymi dysonansami instrumentu solowego. Centralne Adagio giocoso jest przepiękne – liryczne i przejrzyste. Uroczy temat instrumentów smyczkowych to melodia Exultet, którą kompozytor usłyszał podczas Wigilii Paschalnej w katedrze Notre-Dame w Rouen. Muszę dodać, że aż trudno uwierzyć, że ta muzyka nie była pierwotnie pomyślana na akordeon, tak naturalnie brzmi.
Finał Moderato marcato kończy się po zaledwie 158 sekundach. To lustrzane odbicie części pierwszej ukazuje szarpaną motorykę, która jest najbardziej ujmująca i wydaje się szczególnie sprzyjać tej kombinacji instrumentalnej. Dużą rolę odgrywa solistą Klaudiusz Baran. Jego energiczny wkład w części skrajne kontrastuje z interpretacyjnym wyczuciem, z jakim wydobywa każdą frazę ekspresyjnego powabu z zachwycającej części powolnej. Równowaga między solistą a smyczkami jest znów pięknie zrealizowana.
Album zamyka napisany w 2019 roku Koncert harmonijkowy Krzysztofa Herdzina. O ile książeczka do płyty zawiera obszerne biografie każdego z solistów i dyrygenta, o tyle nic nie mówi nam o Herdzinie. Okazuje się, że urodził się w Bydgoszczy, gdzie jego ojciec był rezydentem tenorem w tamtejszej operze. Kształcił się jako pianista, a w połowie lat 90. zwrócił się w stronę jazzu. Jest uznanym aranżerem i wykonawcą: stworzył ponad 3000 aranżacji, brał udział w nagraniu ponad 200 albumów CD, a za swoją wielostronną działalność został uhonorowany wieloma złotymi i platynowymi płytami. Niedawno został mianowany profesorem fortepianu jazzowego w Akademii Muzycznej im. Feliksa Nowowiejskiego w swojej rodzinnej Bydgoszczy. Przytoczenie krótkiej biografii Herdzina wydaje się ważne, aby zrozumieć jego utwór. Po pierwsze, trzydziestominutowy koncert to zdecydowanie najdłuższa kompozycja na tej płycie. Perspektywa rozbudowanego utworu koncertowego na harmonijkę ustną może budzić przerażenie – w swej stuletniej historii harmonijka ustna była niezmiennie postrzegana jako instrument „lekki”, niewielkich rozmiarów, o ograniczonym rejestrze i monotonnej barwie. Lista znanych utworów na harmonijkę ustną i orkiestrę ogranicza się do koncertów Villi-Lobosa i Arthura Benjamina oraz Romansu Vaughana Williamsa (przynajmniej są to trzy, które od razu przychodzą mi do głowy). Czy zatem kompozycja Herdzina jest dobra?
Cóż, utwór naprawdę mi się podobał. Herdzin stosuje standardową trzyczęściową konstrukcję: części szybka-wolna-szybka i nie podejmuje żadnych prób zanurzenia się w Beethovenowskich głębinach. Koncert Herdzina jest niesłabnąco melodyjny, ale też zróżnicowany rytmicznie; nieskończenie pomysłowy pod względem brzmieniowym (zwłaszcza wobec ograniczeń harmonijki) i skonstruowany z jasnością i pomysłowością prawdziwego architekta. Największe wrażenie wywarła na mnie ilość zapadających w pamięć pomysłów kompozytorskich, z których wiele mogłoby posłużyć jako tematy brytyjskich telewizyjnych komedii sytuacyjnych w latach 1970-1990, i mówię to jako szczery, serdeczny komplement dla kompozytora – Herdzin potrafi zaciekawić słuchacza w mgnieniu oka. Temat zaprezentowany przez smyczki na początku pierwszej części jest typowo kanciastym wycinkiem hindemickiego neoklasycyzmu, jednak od momentu pojawienia się solisty Kacpra Smolińskiego muzyka odczuwalnie łagodnieje. Jazzowe umiejętności Herdzina sugerują, że ma on też talent improwizacyjny, wymagany do rozwinięcia melodii – i tak też się dzieje. Kompozytor już wie, dokąd zmierza jego muzyka, a z materiałem tak komunikatywnym i zapadającym w pamięć jak ten, kto by się przejmował, że prowadzi słuchacza trochę okrężną drogą? Podróż jest malownicza, klimatyczna, na przemian nostalgiczna i pełna przygód. Pod koniec pierwszej części wirtuozeria Smolińskiego zostaje poddana próbie przez długą kadencję. W żadnym wypadku nie mogę twierdzić, że jestem ekspertem w dziedzinie szczególnych zalet tego czy innego harmonijkarza, ale gra solisty brzmi wspaniale, bardzo silnie i ekspresyjnie.
Smyczkowe pizzicato i akompaniament kontrabasu otwierające centralne Moderato pomposo. przechodzą w błogą, liryczną melodię, która brzmi swoiście angielsko – mogę sobie wyobrazić, jak ten temat pojawia się w sekwencjach montażowych starych, łagodnych filmów o transporcie, takich jak Genevieve (Henry Cornelius, 1953) czy Trzech panów w łódce (Ken Annakin, 1956). Po raz kolejny Herdzin tka sieć wariacji – jej delikatność jest rozkoszą dla ucha. Dziesięciominutowy finał Allegro con legerezza naprawdę mija błyskawicznie, gdy jedna wspaniała melodia piętrzy się radośnie na drugiej – akompaniament orkiestry jest żywiołowy i energiczny, aż do momentu, gdy znikąd pojawia się bardziej romantyczny, nieco melancholijny drugi temat. Herdzin rozwija te pomysły przez resztę części, do czasu, gdy zostajemy oszołomieni błyskotliwością solisty Kacpra Smolińskiego. Słuchałem tego utworu już trzy razy i ciągle spodziewałem się, że jego atrakcyjność osłabnie – nie osłabła, wręcz przeciwnie. Podejrzewam, że takie tuzy harmonijki jak Toots Thielemans, Tommy Reilly i Larry Adler rozkoszowaliby się Koncertem Herdzina.
I tak oto to ciekawe kompendium „organowych odmian” okazało się nieoczekiwaną radością. Jest to jeden z najlepszych albumów Dux, które miałem okazję poznać w ostatnich latach, oferujący przy tym doskonały dźwięk na całej płycie. Jeśli chodzi o Filharmonię Kameralną im. Witolda Lutosławskiego w Łomży pod dyrekcją Jana Miłosza Zarzyckiego, nie dajcie się zwieść ich zawiłej i raczej „prowincjonalnej” nazwie. Muzycy grają w świetnym stylu; kameralny, smyczkowy skład orkiestry (plus flet w Koncercie Przybylskiego) brzmi zaskakująco potężnie, gdy jest to wymagane i zespół na całej płycie wydaje się nienaganny. Brawa także dla reżyserów dźwięku. Mam nadzieję, że czytelnicy, którzy podchwycą mój entuzjazm dla tej płyty, poczują zachętę do zagłębienia się w dziwne rozkosze albumu Harmonia Polonica Nova.
Richard Hanlon
Tłumaczenie: Katarzyna Trzeciak
Oryginalny tekst recenzji na portalu musicweb-international – link