Klarnecista Krzysztof Grzybowski ponownie zachwycił łomżyńską publiczność. Z Filharmonią Kameralną im. Witolda Lutosławskiego błyskotliwie wykonał operowe arie w opracowaniach na klarnet, co zakończyło się owacjami i bisem. Pole do popisu miała też sama orkiestra pod kierunkiem jednego z najlepszych dyrygentów młodego pokolenia Rafała Kłoczko, wykonując bardzo zróżnicowany i rzadko w Łomży słyszany program, obejmujący utwory polskich i zagranicznych kompozytorów.
W Łomży nie brakuje rozlicznych wydarzeń kulturalnych, czasem nawet nakładających się na siebie. Jednak w czwartkowe wieczory Filharmonia Kameralna nie ma żadnej konkurencji, a wysoki poziom jej występów oraz dodatkowy atut, w postaci nowej sali, są dodatkowymi argumentami za tym, by wybrać się na jej koncert. 13 października taką decyzję podjęło sporo osób, od wytrawnych melomanów-posiadaczy karnetów do mniej lub bardziej okazjonalnych miłośników muzyki. I niezależnie od wieku nie kryli zadowolenia, bowiem koncert „Czarodziejski klarnet” okazał się nad wyraz udany. Złożyło się na to kilka czynników. Podstawowym były umiejętności samej orkiestry; niewielkiej, bo tym razem zaledwie 16-osobowej, złożonej jednak z wytrawnych i świetnie odnajdujących się w muzyce z każdej epoki, instrumentalistów. Dodatkowym magnesem był też solista, jeden najwybitniejszych polskich klarnecistów, uczeń samej Sabine Meyer, znany też poza granicami kraju wirtuoz Krzysztof Grzybowski, który już wiosną 2019 roku zagrał w Łomży tak, że zyskał w niej liczne grono fanów. Ciekawił też młody, zaledwie 35-letni dyrygent Rafał Kłoczko, od ubiegłego sezonu dyrektor Filharmonii Zielonogórskiej im. Tadeusza Bairda, w której zastąpił doskonale w Łomży znanego Czesława Grabowskiego; artysta nieszablonowy i kształcący się również w Austrii, gdzie odbył choćby staż dyrygencki w słynnej Operze Wiedeńskiej. Zaproszenie takiego dyrygenta odbiło się również na nietypowym programie koncertu.
– Kiedy dyrektor Zarzycki zaproponował mi koncert wspomniał, że możemy doangażować kilka instrumentów dętych drewnianych, poszukać jakichś symfonii – mówi Rafał Kłoczko. – Doszedłem jednak do wniosku, że jest tyle przepięknego materiału na same smyczki, a do tego byłem zaprawiony w boju, bo we wrześniu zagrałem 4-5 koncertów wyłącznie z orkiestrami smyczkowymi, zacząłem się więc zastanawiać jakie z tych utworów pokazać w Łomży.
Efekt to bardzo urozmaicony, robiący wrażenie program, złożony z kompozycji pochodzących z różnych epok, tworzących jednak wyrazistą, spójną całość. W pierwszej części królował klarnet Krzysztofa Grzybowskiego, który ponownie sięgnął do repertuaru swego unikalnego projektu klarnetowych opracowań operowych arcydzieł. Trzy lata temu musiał ze względów czasowych pominąć niektóre tematy, tym razem jednak „Là ci darem la mano”, duet z „Don Giovanniego” Wolfganga Amadeusza Mozarta, opracowane przez Franza Danziego w postaci fantazji koncertowej oraz „Una voce poco fa”, jedna z najsłynniejszych arii z „Cyrulika sewilskiego” Gioacchina Rossiniego, zabrzmiały już bez przeszkód. Mistrzowskie wykonania zakończyły się bisem, ale solista miał w filharmonikach równorzędnych, perfekcyjnie towarzyszących mu partnerów.
Sama orkiestra również zachwyciła słuchaczy, zwłaszcza otwierającymi koncert Krasnoludkami Kazimierza Serockiego; tylko teoretycznie miniaturami pisanymi dla dzieci, opartymi bowiem na polskich tańcach ludowych i w świetnym opracowaniu samego dyrygenta. Ten taneczny koncept był kontynuowany również po przerwie, kiedy zabrzmiały Serenada na smyczki e-moll op. 20 Edwarda Elgara, 5 tańców greckich Nikosa Skalkottasa oraz Koncert staropolski doskonale w Łomży znanego Romualda Twardowskiego.
– Musiała tu być Serenada na smyczki Elgara, żeby orkiestra pograła sobie coś, w czym czuje się bardzo pewnie – wyjaśnia Rafał Kłoczko. – Twardowski jest ostatnio moim odkryciem – znałem jego twórczość, jakieś pojedyncze rzeczy, ale jak trafiłem na Koncert staropolski – paradoksalnie w jakimś antykwariacie, gdzie były to jedyne nuty i kosztowały 1,50 złotego, czy coś takiego – zakochałem się w tym utworze od razu. Na tańce greckie Skalkottasa trafiłem już kilka lat temu, ale cały czas szukałem okazji żeby je wykonać, więc kiedy dyrektor się zgodził byłem zachwycony. I finalnie repertuar poskładał nam się tak, bo były też rozmowy z solistą, że wyszły dwie myśli przewodnie: opera, bo mieliśmy „Là ci darem la mano” i „Una voce poco fa”, a do tego taniec, co ładnie splotło się z tym, że z „Hrabiny” Stanisława Moniuszki graliśmy Poloneza, do którego doszły inne polskie tańce.
Publiczność szczególnie zachwyciły kompozycje Skalkottasa i Twardowskiego: bardzo odmienne co do formy i stylistyki, ale obie bazujące na motywach zaczerpniętych z tradycyjnych tańców ludowych, co stało się ich wspólnym mianownikiem. Tak trafna interpretacja nader zróżnicowanych kompozycji to nie przypadek, lecz efekt twórczej pracy na poprzedzających koncert próbach.
– Jeszcze na wczorajszej próbie, bo dzisiaj była już tylko generalna, niektóre utwory próbowaliśmy po kilka razy, na zasadzie: spróbujmy tak, a może tak; zmieńmy tempo, artykulację, dodajmy coś – podsumowuje Rafał Kłoczko. – I co jest w tym zespole wspaniałe, oni chcieli próbować i sami zaczęli proponować zmiany, co jest rewelacyjne, bo efektem jest to, że współtworzymy jakiś utwór, co jest w tym wszystkim najfajniejsze. Dlatego świetnie pracowało mi się z tą orkiestrą i mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy, bo to nie tylko ogromna przyjemność przygotowania takiego repertuaru, ale też komfort, że można próbować bez martwienia się, że jeśli zmieniłem zdanie po pięciu minutach, to ktoś będzie krzywo patrzył – wręcz przeciwnie, wszyscy mieliśmy chyba poczucie, że szukamy najlepszych rozwiązań i publiczność to należycie odebrała.
Tekst: FKWL