Bardzo udany koncert Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego pod kierunkiem Jana Miłosza Zarzyckiego zwieńczył 35. edycję prestiżowego festiwalu Warszawskie Spotkania Muzyczne. Łomżyńska orkiestra zadebiutowała w Studio Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego, wykonując w ramach programu „Energia i melancholia” współczesne kompozycje Władysława Słowińskiego, Edwarda Sielickiego i Sławomira Czarneckiego. Solistami w „Deszczach” Sielickiego byli pianiści Marta Wójcik-Sikora i Jakub Sikora, a cały koncert został bardzo ciepło przyjęty nie tylko przez słuchaczy obecnych na sali, ale też przez tych śledzących internetową transmisję na żywo.
Łomżyńscy filharmonicy mieli zagrać na Warszawskich Spotkaniach Muzycznych już w ubiegłym roku, ale z racji spowodowanych pandemią obostrzeń nie było to możliwe. Festiwal jednak przetrwał ten, tak trudny dla muzyki, rok ubiegły, by w obecnym powrócić z cyklem koncertów prezentowanych online aż przez sześć dni. Filharmonia Kameralna zagrała na finał festiwalu w słynnym studio S1, a jej koncert poprzedził niemal godzinny recital Sikora Piano Duo, czyli występujących z nią nieco później solistów. Marta Wójcik-Sikora i Jakub Sikora, absolwenci katowickiej Akademii Muzycznej, zagrali podczas Spotkań jako laureaci nagrody specjalnej podczas VII Konkursu Duetów Fortepianowych w Białymstoku 2018. Wykonali nie tylko „3 interludia” na dwa fortepiany Marty Ptaszyńskiej, które zapewniły im sukces podczas tamtego konkursu, ale też kompozycje Romana Maciejewskiego, Romualda Twardowskiego, Hanny Kulenty, Pawła Łukaszewskiego i Aleksandra Kościówa, potwierdzając, że nie bez przyczyny cieszą się opinią jednego z najlepszych i najwszechstronniejszych duetów fortepianowych.
Filharmonia Kameralna zaczęła swój koncert „Jesienną opowieścią” Władysława Słowińskiego, kompozytora-inicjatora powstania Warszawskich Spotkań Muzycznych i przez 32 lata dyrektora festiwalu, ale w wersji na orkiestrę smyczkową w opracowaniu Jana Miłosza Zarzyckiego.
Drugim punktem programu był pięcioczęściowy, zainspirowany malarstwem André Massona, Joana Miró, Maxa Ernsta, Wifredo Lama oraz Friedensreicha Hundertwassera, koncert na fortepian na 4 ręce i orkiestrę smyczkową „Deszcze” Edwarda Sielickiego, „kompozytora-kolorysty”, autora opublikowanego na albumie „Accordiofonica” utworu „L’estro Fisarmonico”, powstałego w ramach programu zamówień kompozytorskich.
– Jestem fanem malarstwa współczesnego, byłem w wielu muzeach i galeriach na całym świecie – mówi Edward Sielicki. – I podczas pewnego, bardzo deszczowego, lata pojawił się pomysł na utwór „Deszcze”. Pomyślałem wtedy, że warto znaleźć malarzy i obrazy, w jakiś sposób związane z deszczem. Okazało się, że nie jest to takie łatwe, bo te paralele nie są takie proste, a chodziło mi głównie o surrealistów, o malarstwo współczesne. Dlatego nie są to takie jednoznaczne nawiązania, może poza Hundertwasserem, który namalował cykl obrazów „Regentag”, miał też łódź, która tak się nazywała, uwielbiał deszcz i fotografował się w nim. Inni inaczej, bo „Europa po deszczu” Maxa Ernsta to wyraźnie Europa po wojnie. Dlatego chciałem, żeby muzyka oddawała choć trochę charakter tego malarstwa: przy Hundertwasserze jest bardziej płynna, przy Miró składa się z takich punktów, tak jak w jego, trochę dziecinnym, malarstwie, więc wykorzystałem tam też bardzo znany motyw Chopina, również kojarzący się z deszczem. Z kolei kubański malarz Wifredo Lam uwielbiał malować, taką dość tajemniczą, dżunglę, a to zawsze jest miejsce deszczowe, duszne i wilgotne. A skoro Kuba, to i rumba.
Do tego kompozytor sięgnął też po nietypowe rozwiązania, bowiem soliści w części trzeciej „Europa po deszczu” i piątej „Las w deszczu” wykorzystali również pałeczki perkusyjne oraz spieniacze do kawy.
– Kiedyś widziałem, jak ktoś grał na skrzypcach, używając takiego spieniacza do kawy – wyjaśnia Edward Sielicki. – Wypróbowałem to urządzenie na fortepianie w różnych miejscach i sytuacjach, po czym stwierdziłem, że element takiej delikatnej preparacji bardzo dobrze się sprawdzi, bo te partie świetnie łączą się z fakturą orkiestry, taką delikatną pianką muzyczną. One są zmodyfikowane, bo żeby nie było takiego metalicznego pobrzęku, są owinięte materiałem, dźwięk jest więc przytłumiony. To zresztą nie pierwszy raz, bo w koncercie fletowym użyłem takiej trąbki rowerowej/samochodowej starego typu – lubię dodawać nowe elementy, zawsze czegoś szukam.
– Chcieliśmy zaprezentować bardzo ciekawą, zróżnicowaną muzykę, a do tego mieliśmy jeszcze możliwość zagrania z orkiestrą koncertu „Deszcze” – mówi Jakub Sikora. – Tak to się ułożyło i jesteśmy bardzo szczęśliwi, że po tym półtorarocznym lockdownie się to odbyło.
– Niesamowite przeżycie i takie ogromnie wyczekiwane – potwierdza Marta Wójcik-Sikora. – Cieszyliśmy się, że mogliśmy wyjść na scenę, mieliśmy świadomość, że publiczność była za ekranami komputerów i telefonów – grania na żywo nie da się niczym zastąpić.
– Znakomicie oddali charakter mojej kompozycji – dodaje Edward Sielicki. – Jest to jednak koncert fortepianowy na cztery ręce i nie ma tam takiej sytuacji, żeby muzyka była strasznie karkołomna, jak niektóre utwory współczesne. Jest ona przyjazna dla orkiestry, dlatego pewnie chętnie to zagrała i czułem entuzjazm w tym wykonaniu, co było naprawdę miłym doświadczeniem. Miałem tu też świetnych solistów, bo ten koncert miał być rok temu i oni już wtedy byli świetnie przygotowani – wszystko zostało tu znakomicie zrobione.
Finałem był „Narew Concerto” Sławomira Czarneckiego, kompozycja również napisana dla łomżyńskiej orkiestry w ramach zamówień kompozytorskich i niedawno wydana na albumie „Opus Dedicatum”.
– Dla mnie to niezwykła rzecz, że orkiestra ma to w repertuarze i gra, bo oznacza to, iż chce te kompozycję grać – podkreśla Sławomir Czarnecki. – Dlatego bardzo cieszę się z tego powodu, tym bardziej, że orkiestra „Narew Concerto” świetnie gra – zresztą mówiłem to ileś razy, gdzie tylko mogę i zawsze to podkreślam, że to wspaniała orkiestra: złożona z młodych, ambitnych ludzi, pełnych energii, a jednocześnie świetnie wykształconych. Zresztą, z racji kameralnego składu, jest to właściwie orkiestra złożona z samych solistów, perfekcyjnie grających. No i maestro Zarzycki: wielki artysta, fantastyczny muzyk, niezwykle precyzyjny dyrygent i wspaniały człowiek, który zaprosił mnie w cudownym momencie, żebym napisał utwór specjalnie dla łomżyńskiej orkiestry, bo jestem z Łomżą związany kilkanaście lat, odkąd przyjmowano mnie w niej do Bractwa Kurkowego. Później mieliśmy płytę nagrodzoną Fryderykiem i byłem pod ogromnym wrażeniem, że orkiestra kameralna, do tego pracująca w mniejszym mieście, nie takim ośrodku jak Warszawa, Kraków czy Poznań, dzięki dobremu wykształceniu muzyków i gigantycznej pracy dyrektora Zarzyckiego, jest na poziomie światowym, może w sposób cudowny wykonywać najtrudniejsze utwory. Dlatego liczę, że nasza współpraca będzie trwać, bo mam przecież inne utwory na orkiestrę smyczkową, a może uda mi się też napisać dla Filharmonii Kameralnej coś nowego.
Każda z części miała inny klimat: pierwsza odtwarzała sielankowy nastrój nadrzecznego pejzażu, druga nawiązywała do przeszłości Łomży, również dzięki „lutniowym” brzmieniom, zaś trzecia, concerto grosso, była oparta na solowych partiach kwartetu: koncertmistrza Cezarego Gójskiego, skrzypka Piotra Sawickiego, altowiolisty Adriana Stanciu i wiolonczelistki Igi Marty Ludkiewicz.
– To ogromna satysfakcja dla kompozytora, że może posłuchać swego utworu w takiej wersji, jaką wyobrażał sobie pisząc! – podkreśla Sławomir Czarnecki. – Wersji idealnej, optymalnej, a nawet takiej, że utwór jest jeszcze piękniejszy, niż myślałem, bo nabiera nowych barw.
Koncert łomżyńskich filharmoników został bardzo dobrze przyjęty przez nielicznych słuchaczy obecnych w S1 oraz ekipę techniczną, co potwierdziło, że ich obecność w tym miejscu i czasie w żadnym razie nie była dziełem przypadku. Soliści, co nie dziwi, mieli podobne zdanie.
– Współpraca z orkiestrą układała nam się świetnie, jesteśmy z niej bardzo zadowoleni – mówi Marta Wójcik-Sikora. – Zachwyciła nas niezwykle przyjazna i życzliwa atmosfera, do tego profesjonalizm i dyscyplina muzyków. – Wszystko chodziło jak w zegarku – dodaje Jakub Sikora. – Wiedzieliśmy dodkładnie co, gdzie i jak, mieliśmy bardzo miłe przyjęcie i próby, bo przecież pracowaliśmy też nad koncertem online. – Jesteśmy bardzo zadowoleni i mamy nadzieję, że nie była to nasza ostatnia współpraca – podsumowuje Marta Wójcik-Sikora.
Wojciech Chamryk